Dobry popowy surrealizm

Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie pochylają się nad pięknem, cenią estetykę – a pozostali, nie?  To chyba kwestia przyzwyczajenia, wychowania, otaczania się od zawsze ładnymi rzeczami, słowami, kompozycjami. Unikania wszystkiego, co może ten proces hamować, tępić wrażliwość i wypłukiwać subtelności. Chcę zawsze cenić te nabyte umiejętności, nie popadając jednocześnie w żadnej mierze w snobizm (co czasem jest trudne). Chcę być w stanie skoncentrować się, prawdziwie skoncentrować na słuchanym utworze albo oglądanym filmie. Książki wymuszają koncentrację niejako samoistnie – dlatego ludzie przestają czytać. Filmy stają się za długie, klasyki za wolne – dlatego ludzie oglądają seriale, grając online jednym okiem zerkają na film albo oglądają go na raty, po kawałku. Muzyka przeważnie służy za podkład pod rutynowe czynności. Czasem jeszcze potrafi awansować do poziomu koncertowej sceny. Mam wrażenie, że napiera na mnie paradygmat nadpobudliwego gustu masowego odbiorcy. Nie czuję się z tym do końca komfortowo.

Oglądałam sobie znowu Lyncha i znowu mnie zachwycił. Ktoś nazwał jego filmy przerostem formy nad treścią, co jest dla mnie zupełnym nieporozumieniem. W filmie forma to treść. Zdjęcia, montaż, muzyka, wygląd bohaterek – bez tego nie istnieje kino. Lynch to poeta i za to lubię jego styl. Za formę jego onirycznej poezji.

Obejrzałam też w końcu Listę Schindlera. Mimo, że film mi się podobał i jest bezsprzecznie wart uwagi, styl Spielberga kojarzy mi się raczej z bardzo dobrym rzemiosłem – nie magią. Bierze dobry temat i dobrze go realizuje. Cenię takie filmy, ale do nich nie wracam. Są za mało baśniowe, może zbyt dosłowne. I nawet jeśli faktycznie wywołują emocje, łzy – to czuję się, jakby ktoś szantażował mnie emocjonalnie – nie zapłaczesz nad losem zamordowanej żydowskiej dziewczynki? Przecież to zdarzyło się naprawdę!
Lynch natomiast wzbudza strach sceną, w której jeden człowiek opowiada drugiemu swój sen, a potem chce mi się płakać, gdy jedna z bohaterek odgrywa scenę odgrywania sceny na przesłuchaniu do filmu. Wszystko jest podane na tacy, reżyser co chwilę macha widzowi przed oczami stwierdzeniem „to wszystko tylko iluzja”, a mimo to nie sposób się nie wzruszyć.
Zrobić coś z niczego, choćby snu. To jest twórcze.

ps. Pianista podobał mi się bardziej niż Lista Schindlera. Jeszcze nie wiem na pewno czemu. Może przez nieco bardziej polską perspektywę.

Classic

Nic nie mówię, bo moja wieczorna towarzyszka mówi bardzo dużo. Jakby wyrzucała z siebie nieskończone pokłady myśli i emocji. Powinnam być w domu, ale trzy dni w czterech ścianach to dla mnie za dużo. Mam nieziemską radochę z tej chwilowej ucieczki od złego samopoczucia (jeszcze nie wiem, że okupię to nieznośnym bólem i słabiutko przespaną nocą). Dziewczyna inteligentna, więc wyrzuca z siebie także liczne sądy w różnych sprawach. Co jej się podoba, co nie. W tym wszystkim jest niepokój i wrażliwość dziwnie zmieszana ze skrajnym ekstrawertyzmem. Poza tym wszystkim jest uroda.

Nic nie mówię. Zastanawiam się, co ją napędza.

Faceci w barze patrzą na nas. His eyes have made love to me all evening. To musi być jej zasługa, bo ja tak nie działam. Barman obdziela nas sympatią po równo. Ma pani złotówkę? Nie? Jak nie, to będę musiał dolać wódkę do pani soku i nie wróci pani do domu. Po raz tysiączny gratuluję sobie braku samochodu. Udaje mi się też ocalić trunek przed procentami. Nie będzie ci przeszkadzać, jak zapalę? Przed biernym paleniem w barowym życiu ucieczki nie ma. Greta Garbo i Robert TylorRozmawiamy przyjemnie o dżentelmenach, staroświeckiej miłości i bogactwie oprawy. Do tego filmu po prostu potrzebowałam takiego towarzystwa.

Na przejściu dla pieszych jakiś chłopak zagaduje mnie. Kasia?! Nieee. Oj, sory, jesteś podobna do mojej byłej! Prawie mi wstyd za niego. Marguerite. Now you’ve put tears on my hand. Why?/You will never love me thirty years. No one will./I’ll love you all my life. I know that now. All my life.
W metrze schludny facet w garniturze potyka się wsiadając i wpada z bezładnym hukiem do wagonu. I always look well when I’m near death. Ktoś mu pomaga wstać, facet się zatacza i ciężko siada. Koło mnie dziewczyna mówi do swojej komórki nie, nic, facet się przewrócił, piątkowa noc.

Kino

Po wczorajszym kinowym seansie „Nine” zauroczyłam się panią Marion Cotillard. To głównie dzięki niej (i oczywiśnie dzięki panu Danielowi Day-Lewisowi) film jest czymś więcej niż tylko efektownym obrazkiem. Jej elegancja, urok, wdzięk, europejskość wywarły na mnie wielkie wrażenie. We „Wrogach Publicznych” przyćmił ją pan Depp, ale tym razem nie zdołały tego uczynić nawet panie Kidman i Cruz (swoją drogą wyjątkowo mocna obsada). Trzymam kciuki za nominację do Oskara za tę rolę (ale Oscar chyba jednak mogłaby wywalczyć pani Streep za Julię, hyh :)).
Ogólnie film można zobaczyć. Chyba, że jest się takim freakiem jak ja – i uwielbia się musicale – wtedy trzeba.
W chwilach takich zauroczeń, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że coraz bardziej kocham kino. Cieszę się już nawet na kolejną Akademię Filmową, choć w poniedziałek przyjdzie mi zdać z niej egzamin. Na szczęście – to będzie ostatni egzamin w tej sesji. Byle do poniedziałku!

(obrazek do powiększenia)