Mam dziś gościa, który rozrzuca po pokoju niepewność niesformatowanej sytuacji. Ta niepewność jest interesująca, miła w dotyku nawet – tylko co chwila na nią wpadam, potrącam, zataczam się, tracę równowagę – aż zaczynam niepokoić się o małe potłuczenia.
Żeby było jeszcze zawilej, wyjaśnię, że noc upoiła mnie narkotycznie, mieszając w szklance z uczuciami w tempie szarpanym. W konsekwencji woda mi śpiewa, a głos w mojej głowie krzyczy – nie śpij w wannie! Wszystko, tylko nie śpij w wannie.
Po drodze z jednego szalenie odważnego spotkania na drugie łapię coraz więcej dystansu do sprawy jesiennie fałszywego zauroczenia w nieosiągalnym. To już było, to już nieaktualne, bo teraz jestem zupełnie nieszkodliwą marzycielką i poznaję innych marzycieli. Początkowo chcę ich mieć dla siebie, nie dzielić się w żaden sposób. Już chwilę po inicjacji chcę upić się, jakby to była ostatnia okazja w życiu. Zawlec się wspólnie do łóżka, jakby już nigdy nigdzie nie mogło się to wydarzyć, jeśli nie wydarzy się nam teraz.
Na szczęście, te wybujałe w cieniu bezczynnych nocy niedorzeczne zachcianki, mają swoich poskromicieli. Patrzę na nowo poznaną Marzycielkę, a ona uśmiecha się do mnie szampańsko. Ma brązowe oczy, chociaż lubi niebieskie. Częstuję ją krakersami, ona mnie orzechami. Szczęśliwie, nie chcemy dziś od siebie więcej niż możemy dać. Moja percepcja układa wszystko w zabawny sposób, umieszczając najpiękniejszą pogodę w samym środku wszechświata, a konsekwencje tego co się z nami dzieje chowając w dolnej szufladce. Wydaje mi się nawet przez chwilę, że jestem na rajskiej plaży w Tajlandii, że czuję się wspaniale i że to jest naprawdę. Poddaję tę myśl Marzycielce, a ona zaśmiewa się do swojego odbicia w lustrze. Odbicie próbuje za nią nadążyć, ale spada z krzesła przy barze. Kelnerka nas nienawidzi, bo lekceważymy rezerwacje i profanujemy toaletę w pokoju dla VIPów. Czy takie zachowanie to już nieodpowiedzialny hazard czy jeszcze konwencjonalny sobotni wieczór?
W poszukiwaniu odpowiedzi na wszystkie pytania dnia dzisiejszego sięgam nieprzytomnie do literatury, a ona tłumaczy mi teorię bezgranicznie biernych marzycieli. Że to niby my, bo choć w szarej codzienności oddajemy się wyłącznie kontemplacji, to w wolne wieczory palimy cygara koło beczek z prochem. „Żeby sprawdzić, żeby zobaczyć, żeby wyzwać los, żeby pokonać własną słabość, żeby zaryzykować, żeby poznać rozkosze strachu, tak sobie, dla fantazji, z braku lepszego zajęcia.” Definicja pasuje, bo faktycznie spalam, spaliłam, spaliłyśmy i spałyśmy. Bo rzeczywiśnie dalej chcę zakładać się o nowe życiowe doświadczenia i patrzeć jacy ludzie przyłączą się do gry. W czasie sprowokowanych tą ideą spotkań, tak jak w kasynie, pojawiają się pragnienia Wielkich Wygranych. Stawki idą w górę.